Aktualności

Sienkiewicz przez Polaków niesfilmowany

Polscy filmowcy często sięgali po powieści, opowiadania oraz nowele Henryka Sienkiewicza.

Wśród licznych ekranizacji prozy noblisty znajdują się zarówno wystawne superprodukcje w rodzaju Krzyżaków (1960) czy Potopu (1974), jak i kameralne filmy telewizyjne (Latarnik, 1977), a nawet jedna etiuda szkolna (Skrzypki, 1949). Historia związków polskiego kina z literaturą Sienkiewicza nie kończy się jednak na przedsięwzięciach zwieńczonych ekranowym finałem. Warto przypomnieć o kilku projektach, które aczkolwiek nie doszły do skutku, zapowiadały się nader obiecująco.
Jerzy Hoffman, kończąc w roku 1999 realizację filmu Ogniem i mieczem (równo trzydzieści lat po premierze Pana Wołodyjowskiego), ostatecznie udowodnił, że Sienkiewiczowska Trylogia stanowi jego wyłączną domenę. Co jednak ciekawe, z podobnym zamiarem adaptacji wszystkich części przygód małego rycerza nosił się już przed pierwszą wojną światową Edward Puchalski. Aby zapewnić sobie prawo do ekranizacji Trylogii, reżyser udał się w towarzystwie operatora Jana Skarbka-Malczewskiego na „audiencję” do samego Sienkiewicza. Nie wiadomo, jakich argumentów użyli obaj filmowcy, faktem jest, że pisarz udzielił im autorskiego błogosławieństwa.
W pierwszej kolejności przystąpiono do adaptacji Potopu, który wyprodukować miała świeżo powstała w Warszawie wytwórnia filmowa Sokół. Zdjęcia atelierowe do filmu odbywały się w Warszawie, z kolei plenery kręcone były we wsi Baniocha koło Piaseczna. Wśród odtwórców głównych ról znalazły się nazwiska tak wielkich aktorów jak chociażby Stefan Jaracz (Wołodyjowski) czy Aleksander Zelwerowicz (Zagłoba). Gdy realizatorzy dysponowali już materiałem o długości około tysiąca metrów (co stanowiło ¾ całego filmu), produkcja stanęła nagle w miejscu. Wszystko za sprawą niefortunnej decyzji głównodowodzącego wojskami okręgu warszawskiego, generała Raucha von Traubenberga, który sprzeciwił się użyciu wojska podczas realizacji scen batalistycznych na murach klasztoru jasnogórskiego. Filmowcy nie złożyli jednak broni i zmontowawszy dotychczasowy materiał, zaprezentowali go publiczności. Tak oto w roku 1913 odbyła się premiera filmu Obrona Częstochowy, który stanowił zaledwie namiastkę planowanej adaptacji Potopu.
Perypetie związane z realizacją pierwszej odsłony filmowej Trylogii spowodowały, że bardzo szybko zarzucono plany sfilmowania dwóch pozostałych części. Warto natomiast przypomnieć, że Edward Puchalski niedługo potem wyjechał do Moskwy, gdzie znany producent Aleksander Chanżonkow zaangażował go do współpracy w charakterze konsultanta przy realizacji rosyjskiej wersji Potopu. Tym razem wszystko obyło się bez większych problemów i w roku 1914 na ekranach kin pojawił się film, w którym wykorzystano również sceny nakręcone w Polsce.

Mniej ambitne plany od Edwarda Puchalskiego miał niejaki major Antoni Bogusławski. Otóż pod koniec lat 30. wystąpił on z pomysłem ekranizacji wyłącznie pierwszej części Trylogii, a zatem Ogniem i mieczem. Major Bogusławski przejawiał ponoć zdolności literackie i oprócz tego, że był organizatorem całego przedsięwzięcia, napisał także scenariusz do filmu opowiadającego o powstaniu Chmielnickiego. Jak się jednak wydaje największym jego atutem był fakt, iż służył w wojsku. Inaczej aniżeli Puchalski mógł zatem liczyć na pełne wsparcie ze strony dowództwa armii. Posiadając tak mocne gwarancje, Bogusławski wciągnął do całego przedsięwzięcia słynną przedwojenną wytwórnię Sfinks. Niestety, współpraca pomiędzy majorem a studiem filmowym od samego początku nie układała się najlepiej. Bardzo długo spierano się chociażby o rolę Zagłoby. O ile wytwórnia chciała pozyskać do filmu Zelwerowicza, o tyle Bogusławski stawiał na Bolesława Rosłana (jego zdaniem Zelwerowicz nie nadawał się do roli Zagłoby, ponieważ brak mu było ciepła oraz siły komicznej). I chociaż spór ten zakończył się obustronną zgodą na zaangażowanie Zelwerowicza, do realizacji filmu ostatecznie nie doszło. Koszty całego przedsięwzięcia okazały się tak wysokie, że podupadająca już wówczas wytwórnia Sfinks nie była w stanie podołać zadaniu.
Kończąc wątek Trylogii, należy przypomnieć, że mniej więcej w tym samym czasie, gdy Jerzy Hoffman podjął decyzję o adaptacji Pana Wołodyjowskiego, z zamiarem sfilmowania Potopu nosił się Aleksander Ford, a więc reżyser innej Sienkiewiczowskiej ekranizacji, głośnych Krzyżaków z 1960 roku. Jak wynika z wypowiedzi Forda pochodzącej z roku 1966, główny akcent położyć chciał on w planowanym filmie na obecny, jego zdaniem, w Potopie „ostry realizm”. Niestety, po marcu 1968 roku Ford zmuszony został do opuszczenia Polski, a tym samym jego nowy projekt nigdy nie doszedł do skutku. Ofiarą marca stał się także Jerzy Hoffman. Wszak realizację serialu Przygody Pana Michała powierzono nie jemu, a Pawłowi Komorowskiemu. Zresztą niewiele zabrakło, by również Hoffman, śladem Forda, wyjechał z Polski. Legenda głosi, że uniknął takiego losu, ponieważ jako cel ewentualnej emigracji podał ZSSR, skąd pochodziła jego żona. W pełni uzasadnionym wydaje się w tym miejscu pytanie, czy kiedykolwiek doszłoby do ekranizacji całości Trylogii, gdyby Hoffman opuścił wówczas Polskę.
Na zupełnie innym zakręcie historii upadł projekt adaptacji utworu Hania. Józef Lejtes, ceniony przedwojenny reżyser filmowy, przystąpił do realizacji filmu w oparciu o słynne opowiadanie Sienkiewicza wraz z początkiem sierpnia 1939 roku. Role Hani i Selimy powierzono świeżo upieczonym absolwentom Państwowego Instytutu Sztuki Teatralnej (PIST) – Jadwidze „Kumie” Kuryluk oraz Jerzemu Duszyńskiemu. Na planie wtórować miał im sam Stefan Jaracz, wcielając się w postać Starego Sługi. Co ciekawe, w całe przedsięwzięcie zaangażowany był także Jan Rybkowski, który jako absolwent wydziału PIST oraz scenograf teatralny występował
w roli konsultanta do spraw dekoracji. Niestety, gdy 26 sierpnia ogłoszono powszechną mobilizację, przerwano zdjęcia kręcone na Mazowszu, tuż nad granicą z Prusami. Na domiar złego wszystkie nakręcone wcześniej materiały pochłonęła wojenna zawierucha i do dzisiaj, poza krótką relacją Stanisława Wohla, po tym projekcie filmowym nie zachował się żaden ślad.
O czym była mowa wcześniej, w roku 1960 na ekrany polskich kin trafiła głośna ekranizacja powieści Krzyżacy w reżyserii Aleksandra Forda. Przeszła ona do historii polskiego kina jako pierwsza superprodukcja w iście hollywoodzkim stylu (nie dość, że przy realizacji tego filmu posłużono się po raz pierwszy w naszym kraju formatem panoramicznym, to na dodatek zdjęcia nakręcono w kolorze za pomocą systemu Eastmancolor). Ale do ekranizacji Krzyżaków przymierzano się w Polsce więcej razy. Już w roku 1919 adaptację słynnej powieści o wielkiej wojnie z Zakonem Krzyżackim planowała Spółka Akcyjna „Polfilma”, pod wodzą kierownika artystycznego Antoniego Bednarczyka. Prawdopodobnie projekt ten nie wykroczył poza sferę marzeń realizatorów, albowiem zachowała się po nim jedynie krótka notka prasowa zamieszczona w krakowskim czasopiśmie „Kino”.
O wiele bardziej okazały charakter miała natomiast batalia o ekranizację Krzyżaków, która rozpętała się w naszym kraju na przełomie XX i XXI wieku. Otóż w kwietniu 2000 roku do publicznej wiadomości trafiła informacja, że z zamiarem adaptacji wiekopomnego dzieła Sienkiewicza noszą się dwaj producenci – Jarosław Żamojda oraz Marian Terlecki. Cały problem polegał na tym, iż nie działali oni wspólnie, ale każdy z nich dążył do realizacji własnego filmu. Początkowo ogłoszono, że reżyserem obrazu według pomysłu Terleckiego ma być Agnieszka Holland. Gdy jednak ta zaprzeczyła takim informacjom, na reżysera wyznaczono debiutującemu w tej roli Bogusława Lindę. W przypadku drugiego projektu za kamerą stanąć miał sam Jarosław Żamojda. Oprócz nazwisk znanych reżyserów padały także nazwiska czołowych aktorów polskich. W filmie Żamojdy wystąpić miała Grażyna Szapołowska w roli księżny Anny Danuty, z kolei do produkcji Terleckiego zaangażowano Krzysztofa Majchrzaka, który wcielić się miał w postać Juranda. Co ciekawe, zarówno w jednym jak i drugim filmie planowano angaż Daniela Olbrychskiego. U Terleckiego miał on się wcielić w postać Maćka z Bogdańca, Żamojda przewidywał zaś dla niego rolę Zawiszy Czarnego. W ciągu następnych kilku miesięcy obaj producenci licytowali się na zawrotne sumy pieniędzy oraz umowy z kolejnymi partnerami finansowymi. Aby podbić stawkę, Żamojda zapowiadał nawet, iż nakręci swój film w dwóch wersjach językowych (polskiej oraz angielskiej) i w związku z tym zatrudni wielkie gwiazdy kina światowego. Ostatecznie jednak żadna z produkcji nie doszła do skutku. Przyczyniła się do tego w dużej mierze finansowa klęska nakręconych nieco wcześniej filmów Przedwiośnie oraz W pustyni i w puszczy. Nagle okazało się, że kino lektur szkolnych wyczerpało swój marketingowy potencjał i bardzo trudno powtórzyć sukces Ogniem i mieczem Hoffmana. W połowie 2001 roku było już pewne, że Krzyżacy nie ruszą na plan.
W tym miejscu kończy się opowieść o niebyłych ekranizacjach utworów Henryka Sienkiewicza. Miejmy nadzieję, że w przyszłości polskim filmowcom dane będzie zrealizować wszystkie nowe projekty filmowych adaptacji prozy noblisty.

Krzysztof Jajko

krzyzacy potop

Wcześniejszy

Quo vadis? w czterech filmowych odsłonach

Następny

Spotkanie z Wojciechem Pszoniakiem