DWUNASTU GNIEWNYCH LUDZI
Niewiele wskazywało na to, że ten kameralny debiut kinowy Sidneya Lumeta stanie się początkiem drogi twórczej reżysera, który – poruszając się z niezwykłą swobodą pośród różnorodnych konwencji gatunkowych – przez pięćdziesiąt lat kariery w Hollywood zrealizuje ponad czterdzieści filmów. Na swym koncie ma zarówno przewrotną, przesyconą czarnym humorem komedię kryminalną Śmiertelna pułapka, jak i klasyk kryminału Serpico. Jednak główną domenę twórczości Lumeta stanowi bez wątpienia ten rodzaj kina, który można by określić jako „obywatelski”. Społecznikowska wrażliwość reżysera dochodzi do głosu już w jego debiutanckim obrazie. Co prawda w Dwunastu gniewnych ludziach Lumet idzie jeszcze na kompromis, wieńcząc film optymistycznym zakończeniem, jednak kolejne jego dzieła, takie jak Wzgórze, Taśmy prawdy, Pieskie popołudnie, Sieć czy Książę miasta są zdecydowanie bardziej krytyczne i pesymistyczne w wymowie.
Na tę skłonność Lumeta do ograniczania typowo filmowej widowiskowości zwrócił uwagę w swej popremierowej recenzji Dwunastu gniewnych ludzi Zygmunt Kałużyński: „(…) przy bliższym zbadaniu może się okazać, że sukces tego filmu moralnego ma swe źródło w technice. Istotnie, mamy tu do czynienia z mechanizmem doskonale funkcjonującym na zasadzie wyczynowej »na przekór«; ponieważ film jest sztuką ruchu, więc od początku do końca nie opuszczamy jednego pokoju; ponieważ film umożliwia efektowne zmiany czasu, więc tu rozmyślnie czas trwania akcji pokrywa się z czasem seansu kinowego; ponieważ rzecz najmniej ciekawa w życiu – to zebranie, więc pokażemy obrady kompletu znudzonych przysięgłych podczas upalnego, monotonnego dnia, najzwyklejszego, jaki może być. Żadnej atrakcji. Ani cienia kobiety. Ludzie nieinteresujący. Realizator wyznaczył sobie zadanie trochę jak owi magicy-rysownicy, którzy podejmują się »nie odrywając ołówka od papieru«, jedną linią zrobić całą bitwę pod Grunwaldem. (…) Ograniczenie środków powiększa »suspense« i jest bardzo filmowe: zmusza do koncentracji, do której po paru minutach się przyzwyczajamy i teraz każdy ruch aparatu staje się nie mniej dramatyczny niż szarża indiańska”.